Jak narazie czuję sie jakby po mnie walec drogowy przejechał,rece trzesa sie jak w galarecie,paluchy popuchniete po kroplówkach ,że nawet obrączke trzeba było przecinać,bo zapomniałam zdjąć,a i wcześniej az tak bardzo nie puchły,nogi ledwo mnie noszą.Mam cichą nadzieję,że powoli beda ustępować wszystkie dolegliwości.
W szpitalu znalazłam sobie zajęcie,żeby nie myśleć o tym co mi dolega ,żeby rozruszac puchnace ręce robiłam róże z liści klonu.Na wewnętrznym dziedzińcu szpitala rosna sobie dwa piękne klony ,widoczne z okien onkologii
Przy okazji dowiedziałam sie ,że na onkologii całemu personelowi i wielu pacjentom leczącym się juz od paru lat ,te drzewa kojażą się ze mną,bo i przez kolejne dwie jesienie,gdy byłam na poprzednich chemiach ,też zbierałam i robiłam bukieciki z liściowych róż.A tym razem na dodatek ,kazdy chciał mić taki bukiecik .Więc robiłam ,kręciłam i dostawałam za to drobne kwoty ,co w końcowym efekcie wcale nie mało sie uzbierało,na leki które dostaje przy wypisie spokojnie starczyło,a to wcale nizły zastrzyk kasy.A te bukieciki wygladały tak
Przed pojściem do szpitala,zrobiłam dwie kartki -księgi na chrzest ,które zamówiły sobie pielęgniarki dla wnuczków.
i jedną kartkę na urodziny dla "towarzyszki niedoli" na urodziny dla ojca synowej
I to by było na tyle nowości.Ze dwie godziny pisałam tego posta,bo mnie w miedzyczasie spanie ścięło.